[2009],  Mikołów

Pożar w deszczu – Przyczynek do biografii Rafała Wojaczka

Mogłoby się wydawać, że o Rafale Wojaczku powiedziano i napisano już wszystko. Szeroko komentowano zarówno jego buntowniczą, obrazoburczą twórczość, jak i przeróżne – mniej lub bardziej kontrowersyjne – aspekty życia prywatnego. Okazuje się jednak, że dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności możemy dziś wzbogacić biografię mikołowskiego poety o pewien nieznany dotąd epizod sprzed ponad półwiecza…

W dniach 1-24 lipca 1958 roku Hufiec Związku Harcerstwa Polskiego w Tychach zorganizował obóz harcerski w Istebnej. Komendantem całego obozu był Stefan Szrubarz, jego zastępcą – Ewa Stoińska, a kwatermistrzem – Monika Błędowska. Obozową kadrę tworzyli także: Gertruda Wieczorek, Elżbieta Komandowska, Helena Manowska (komendantka podobozu harcerek), Ewa Kostuj, Józef Piszczek (komendant podobozu harcerzy), Tomasz Czaja, Stefania Kokoszka, Helena Ciszewska oraz Anna Kołodziejczyk.

Wprawdzie obóz ten zorganizował Hufiec tyski, lecz pośród jego uczestników nie zabrakło też harcerek i harcerzy z Mikołowa, a jednym z nich był 13-letni wówczas druh Rafał Wojaczek.

W dniu wyjazdu – 1 lipca – harcerze zebrali się w Mikołowie, w tutejszym Ogródku Jordanowskim. Do Stożka dojechali specjalnie na tę okazję wynajętym autobusem, zaś pozostałą część drogi do Istebnej przebyli pieszo, grzęznąc po kolana w błocie. Obóz namiotowy założono w lesie na Młodej Górze, nieopodal szkoły.

Pogoda od samego początku nie rozpieszczała młodych druhów – już pierwszej nocy góry przywitały ich gwałtowną ulewą i burzą z piorunami, a całe obozowisko zamieniło się wnet w bajorko.

Raport podczas apelu porannego w podobozie żeńskim, tuż przed podniesieniem flagi na maszt. Istebna, lipiec 1958 roku. Fotografia z kroniki obozowej.

Jednak kolejne dni obfitowały też w rozliczne przygody, które przynajmniej częściowo wynagrodziły obozowiczom nieznośną, deszczową pogodę. Były więc ogniska harcerskie (jeśli akurat nie padało…), pełne dramaturgii warty, nocne alarmy i leśne wyprawy po zmroku. Wielu wrażeń dostarczyła uroczystość złożenia przyrzeczenia i wręczenia harcerskich krzyży oraz przypadkowe (i nielegalne!) przekroczenie granicy z Czechosłowacją podczas wejścia na szczyt Stożka. Harcerze odbyli także kilkugodzinny patrol pod rozkazami sierżanta z Wojsk Ochrony Pogranicza, a jeden z zastępów odparł nawet cudzoziemski najazd na terytorium Polski – napotkawszy desant czeskich gęsi, w heroicznym rajdzie przegnał skrzydlatych agresorów na drugą stronę granicy. Jednak wszystkie te wydarzenia bledną w porównaniu z dramatycznymi wypadkami, jakie rozegrały się 16 lipca 1958 roku.

Tego wieczoru pogoda była „normalna”, czyli lało jak z cebra, a niebo raz po raz rozdzierały błyskawice. Harcerze siedzieli poukrywani w namiotach, rozpamiętując zepsutą przez burzę wycieczkę, gdy nagle komendant ogłosił alarm dla całego obozu – Pali się!!!

Nie było czasu na przebranie się. W mundurkach, koszulkach, a nawet w kąpielówkach, harcerki i harcerze bez namysłu popędzili na przełaj przez las, grzęznąc w błocie i przedzierając się przez gęste zarośla. W końcu, brodząc w wodzie po pas, pokonali wartki górki potok. O tym, co wówczas zobaczyli, informuje nas zapis w kronice obozowej:

„Cała chata góralska w płomieniach. Słychać było przerażający, rozpaczliwy krzyk biednej kobiety, która załamując z rozpaczy ręce, patrzyła bezradnie na płonącą chatę. – „Ratujcie! Ratujcie!” Nie ma się co zastanawiać. W szybkim tempie bierzemy się do roboty. Słychać ciągle rozpaczliwe wołanie „ratujcie!” – Lecz co tu ratować!??… Góralska chata, zbudowana cała z drewna, płonie jak stos siana. Zaczęliśmy rozpalone belki domu wyrzucać na bok, aby przynajmniej zapobiec dalszemu rozszerzaniu się pożaru. Niebawem przyszła na pomoc straż pożarna (rychło w czas). Strażacy gasili ogień wodą i wyciągali belki domu. My w szybkim tempie braliśmy je i wynosili na bok. Jakie to było okropne chwytać gołymi rękami palące się belki. Jednak każdy tylko zęby zaciskał i robił, co tylko było w jego mocy. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż drewniany dom palił się w szalonym tempie. Nie pomogła nawet woda, której strażacy nie żałowali. Po 20 minutach na miejscu, gdzie stał piękny dom góralski, został tylko popiół zgorzałego domu i zapach spalenizny. Nie mogąc patrzeć na ten okropny widok, szliśmy jak najprędzej do obozu. Z dala dolatywał nas jeszcze krzyk zrozpaczonej rodziny. Wielu z nas było bardzo poparzonych, jednak nikt się nie skarżył, gdyż wiedzieliśmy, że jest to błahostka względem tego, co cierpią dawniejsi mieszkańcy domu nr 318 w Istebnej. Cała rodzina Małyjurek została bez dachu nad głową i wszelkich środków do życia”.

Drewniany dom zapalił się od uderzenia pioruna; wprawdzie nikt nie zginął, lecz jedna z kobiet miała poparzone kończyny, zaś jedenaścioro mieszkańców domu utraciło cały dobytek.

Następnego dnia poruszeni tą tragedią harcerze postanowili pomóc pogorzelcom: opatrzyli im rany (przydała się harcerska apteczka oraz wiedza druhny Stoińskiej), podzielili się obozowym prowiantem, podarowali trochę własnych (prywatnych!) pieniędzy, a nawet odstąpili część swoich ubrań oraz pięć sienników. Wdzięczność nieszczęsnych górali była tym większa, że od okolicznej ludności nie doczekali się najmniejszej nawet pomocy.

Przebieg całej akcji opisany został w starannie prowadzonej przez druhnę Urszulę Szczyrbę i bogato ilustrowanej kronice obozowej. Szczęśliwie dla nas, jej oryginał zachował się w zbiorach nieżyjącego już druha Stanisława Bojdoła; jak wynika z jego odręcznej notatki, otrzymał ją od autorki w dniu 15 kwietnia 1987 roku.

Prócz szczegółowej relacji, której fragment przytoczony został powyżej, w kronice zamieszczono również wykaz 25 harcerzy, którzy w trakcie gaszenia tego pożaru zasłużyli na szczególne wyróżnienie. Byli to druhowie: Zygmunt Golda, Stanisław Pustelnik, Bernard Ryguła (I), Bernard Ryguła (II), Michał Baumgartner, Tomasz Czaja, Piotr Czarnecki, Henryk Dylka, Antoni Dziambor, Józef Figler, Felicjan Gancorz, Antoni Gatner, Michał Kopański, Zbigniew Kiełkowicz, Aleksander Lipiński, Jan Lisik, Bernard Luka, Stanisław Niestrój, Józef Pakuła, Stefan Piechula, Andrzej Sornek, Jerzy Sykulski, Rafał Wojaczek, Henryk Wrona i Andrzej Grzbiela.


Korespondencja uzupełniająca:

„Po przeczytaniu artykułu Pana Adriana Jojko w Gazecie Mikołowskiej z marca 2009 r. jako uczestnik tamtych wydarzeń chciałbym dodać kilka swoich wspomnień.

Adres obozu to Istebna Wilcza – Szkoła Nr3. Tego dnia zastęp druha Bernarda Luki, w którego skład wchodzili m. in. druhowie Andrzej Sornek, Piotr Kuszka, Jerzy Pilszek i wspomniany w artykule autor obecnych wspomnień, był zastępem dyżurnym. Pełnił więc obowiązki kuchenne. Pod czujnym okiem kuchmistrza druhowie obierali ziemniaki, pilnowali ognia pod kotłami, przygotowywali porcje dla druhen i druhów obydwu podobozów. Kuchnia usytuowana była w rogu szkolnego dziedzińca. Od ciągle padającego deszczu „kucharzy” chroniły rozpięte na drągach brezentowe płachty. Ponieważ ochrona ta była bardzo słaba, wszyscy druhowie ubrani byli tylko w spodenki i trampki. Reszta ubrań była już mokra od padającego ciągle deszczu. W godzinach południowych nadeszła burza z piorunami. Oprócz zastępu dyżurnego wszystkie Druhny i Druhowie schowani w namiotach pisali listy, uczyli się piosenek itd. Nagle ktoś krzyknął „pali się”! Zastęp dyżurny jak jeden mąż ruszył w dół. Paliła się zagroda w odległości około 1000 metrów poniżej obozu. Nikt i nic nie było w stanie zatrzymać harcerzy przy kotłach.

Pan Jojko wspomniał o niezapomnianych wrażeniach związanych z uroczystością złożenia przyrzeczenia przez nowych harcerzy i wręczenia im harcerskich krzyży. Dlaczego? Na pogorzelisku spalonej, góralskiej zagrody, gdzie harcerze złożyli dowód swej odwagi i poświęcenia, stanął wzniesiony ze zwęglonych belek krzyż. Na krzyżu umocowano dwa skrzyżowane topory strażackie. Wieczorem, w migotliwej poświacie ogniska, na ten czarny krzyż młodzi druhowie składali przyrzeczenie. Czy o czymś takim można zapomnieć?

Pamiętam, że ostatnią suchą flanelową koszulę ubrałem, gdy w deszczową noc obudził nas alarm. W Istebnej, u podnóża Wilczej, utknął w błocie samochód wiozący do obozu suchą słomę i trochę suchych sienników. Zastęp starszych harcerzy musiał wypchnąć samochód z błota. W nagrodę od następnego dnia nad obozem zaświeciło słońce. To była wspaniała szkoła życia i obóz, którego uczestnicy nigdy nie zapomną”.

Michał Barski (Baumgartner)


Źródła drukowane: [SZD0021]

List do Redakcji, M. Barski (Baumgartner) [w:] „Gazeta Mikołowska” nr 05/2009 (218), V 2009, s. 43.

• Pożar w deszczu: Przyczynek do biografii Rafała Wojaczka, A.A. Jojko [w:] „Gazeta Mikołowska” nr 03/2009 (216), III 2009, s. 33.

Źródła archiwalne:

Kronika obozu Hufca Tychy w Istebnej od dnia 1.VII.1958 – 24.VII.1958. Oryginał w zbiorach autora.