[2012],  Mikołów

Kozy, wandale i kobiety lekkich obyczajów, czyli problemy mikołowskich Plant sprzed 80 lat

Stałym elementem życia naszego miasta są niestety przypadki wandalizmu, zaś terenem szczególnie na nie narażonym są oczywiście mikołowskie Planty. Wielu chciałoby widzieć w tym znak naszych czasów: zepsucia młodzieży, braku wychowania, zaniku autorytetów… Jednak lektura dokumentów archiwalnych sprzed niemal stulecia wskazuje, że problem ten nie jest bynajmniej wynalazkiem ostatnich lat. Zacznijmy jednak od początku.

Polskojęzyczna dokumentacja dotycząca mikołowskich Plant sięga 1923 roku. W tamtym czasie władze miejskie z burmistrzem Janem Kojem na czele rozpoczęły proces intensywnego poszerzania i upiększania „plantacji miejskich”, jak nazywano wówczas dzisiejsze Duże Planty, m.in. poprzez dokupywanie przyległych działek, zakładanie szkółek z sadzonkami, zadrzewianie, naprawianie ścieżek itd. Szczególnie istotną rolę odegrał w tym względzie Wojciech Rybicki, który aż do śmierci w 1928 roku pełnił funkcję decernenta ds. Plant.

Emocjonalny stosunek Wojciecha Rybickiego do mikołowskiego parku podkreślono m.in. w obszernym nekrologu, opublikowanym w 1928 roku na łamach „Gazety Mikołowskiej”:

„Po roku 1922 prace Jego dla miasta były również wydatne. W roku tym na wniosek p. burmistrza Koja uchwalono założenie obecnych plant, stały się też one okiem w głowie ś. p. zmarłego, który ze specjalną troską i zamiłowaniem starał się o ich rozbudowę i upiększenie. Że planty mikołowskie są dziś dumą i zarazem miejscem wycieczek i spacerów całego miasta — nie małą jest to zasługą ś. p. zmarłego […]

Jego najmilszem zajęciem to tworzenie dla naszego obywatelstwa dobrych warunków zdrowotności. Zakłada i rozszerza On miejskie planty, które stają się chlubą miasta Mikołowa. Tak umiłował Zmarły planty, że często wyrażał się wobec mnie, że najchętniej położyłby się do snu wiecznego na plantach. Nie zważał On na czas, godzinę; zawsze był na swem stanowisku, zawsze pracuje prawie bez wytchnienia, nie zważając, że upadał coraz więcej na siłach. Przepiękne kwiaty i krzewy zakwitły obecnie na plantach i rozweselają oko przechodniów, nie rozweselą one już więcej oka swego przyjaciela, który śpi już snem wiecznym”.

Nie wszyscy jednak przykładali do tego skrawka zieleni miejskiej równie wielką wagę.

Już w listopadzie 1923 roku roku do władz miejskich wpłynęło pierwsze zgłoszenie: żelazny płot na Plantach, tuż obok budki pana Korbsteina, został przewrócony. Burmistrz Jan Koj zlecił miejscowej policji przeprowadzenie stosownego śledztwa, zaznaczając, że w ciągu 14 dni sprawa powinna zostać wyjaśniona, a sprawca ustalony. Winowajcą okazał się być 20-letni pomocnik fryzjerski Jerzy B., zatrudniony w zakładzie fryzjerskim Mansfelda w kamienicy Rynek 15. Magistrat wezwał go pisemnie do natychmiastowego naprawienia płotu „który Pan gwałtownie złamał”. Naprawę zlecono miejscowemu mistrzowi kowalskiemu, Wilhelmowi Dradze, a jej koszty pokrył sprawca.

Jednak z upływem czasu przypadki wandalizmu na Plantach zdarzały się coraz częściej. Miasto, które inwestowało wówczas spore sumy w utrzymanie parku oraz systematyczne wzbogacanie tamtejszych plantacji o nowe sadzonki (sprowadzane nieraz z najodleglejszych zakątków kraju), postanowiło podjąć bardziej zdecydowane kroki: w dniu 4 marca 1924 roku wydano specjalne obwieszczenie policyjne o treści:

„Wszelkie uszkodzenia drzew, krzewów i kwiatów są surowo zakazane. Również jazda konna, jazda rowerem, ręcznemi wózkami i wozami, ślizganie się sankami jak i paszenie bydła, kóz i gęsi na całym obszarze plant jest wzbronione. Psy wolno prowadzić tylko na smyczy”.

Ogłoszenia o podobnej treści ukazywały się odtąd regularnie na łamach lokalnej pracy, a za naruszenie tych przepisów groziła grzywna w wysokości do 30 złotych.

Jedno z ogłoszeń dot. uszkodzeń na Plantach publikowanych w „Gazecie Mikołowskiej”, GM nr 13/1925, s. 6.

Z kolei w roku 1925 doniesiono burmistrzowi, że mikołowscy sportowcy wybierają piasek z piaszczystej alejki łączącej Planty z placem sportowym, przeznaczając go na pokrycie własnych „pól bojskich”, czyli boisk piłkarskich. Wskutek tego procederu na drodze powstawały głębokie doły, które zagrażały przechodniom, szczególnie po zmierzchu. Nazwisk sprawców nie udało się ustalić. W tej sytuacji zwrócono się do burmistrza o wydanie stosownego zakazu policyjnego.

Oficjalne zakazy nie na wiele się jednak zdały – sytuacja na Plantach pogarszała się z roku na rok. W 1929 roku ogrodnik miejski, Wilhelm Mańka, donosił Magistratowi:

„Już od samej wiosny tego roku zachowuje się publiczność na plantach miejskich bardzo pożałowania godnie, gdyż zrywają kwiaty, wyrywają je z korzeniami, łamią drzewa i krzewy, trawniki i ławki nie będą szanowane, tylko zanieczyszczają je i całe planty papierami”.

W tej sytuacji władze miasta postanowiły przygotować 6 białych, obitych blachą cynkową tablic o wymiarach 60 x 80 cm, na których czarną farbą wymalowano treść cytowanego już obwieszczenia policyjnego. W uzasadnieniu stwierdzono, że:

„Planty nasze są obecnie coraz częściej niszczone przez osoby nieumiejące szanować dobra powszechnego. Taksamo jazda rowerami, szczególnie w niedziele, rozwielmożniła się tak, że często z powodu zuchwalstwa jadących, stanowi niebezpieczeństwo dla spacerującej publiczności”.

Ostatecznie, po dłuższych dyskusjach, zamówiono tylko trzy tablice: wykonał je mistrz stolarski Paweł Krauze, a napisy sporządził mistrz malarski Karol Rzychoń.

Na tym jednak nie poprzestano: w 1930 roku na łamach „Gazety Mikołowskiej” ukazało się ogłoszenie, obiecujące nagrodę w wysokości 20 zł za wskazanie osoby, która dokonała zniszczeń na terenie Plant. Już wkrótce zgłosili się pierwsi chętni do jej odebrania, zaś wśród zadenuncjowanych wandali znalazł się m.in. syn jednego z zamożnych mikołowskich kupców. Z czasem kwota ta jeszcze wzrosła i w roku 1933 nagroda wynosiła już 100 złotych.

Jedno z ogłoszeń dot. uszkodzeń na Plantach publikowanych w „Gazecie Mikołowskiej”, GM nr 27/1930, s. 8.

Pomimo wszystkich tych zabiegów, sytuacja nie ulegała znaczącej poprawie, między innymi za sprawą mikołowskiej dziatwy szkolnej. Na ręce ówczesnego kierownika szkoły powszechnej, Piotra Magasa, poczęły spływać doniesienia o poczynionych przez uczniów szkodach. Co gorsza – jak zauważono – do przypadków dewastowania zieleni dochodziło nawet podczas klasowych spacerów po parku, gdy uczniowie – przynajmniej teoretycznie – pozostawali pod opieką swoich nauczycieli.

Informowano również systematycznie o powyrywanych przez „nieznanych osobników” krzewach i kwiatach, połamanych drzewach, zniszczonych ławkach, skradzionych metalowych poręczach, wyrwanych z ziemi tablicach i zrzucanych na ziemię skrzyniach z kwiatami. Nie udało się również zniechęcić co poniektórych mikołowian do wypasania na Plantach kóz i bydła, choć co i rusz grożono surowymi karami za naruszanie tego zakazu.

W obfitej, pełnej literackich popisów korespondencji miejscowa policja, Miejski Urząd Budowlany i ogrodnik miejski zarzucali sobie nawzajem bezczynność, obarczając drugą stronę odpowiedzialnością za pilnowanie Plant i zapobieganie aktom wandalizmu.

Rejon altanki koncertowej na Dużych Plantach w latach trzydziestych XX w. Pocztówka wydana przez Annę Sawicką, właścicielkę jednej z tutajszych księgarń. Ze zbiorów autora.

Podejmowano także próby zaapelowania do sumienia mieszkańców miasta. W 1931 roku na łamach „Gazety Mikołowskiej” ukazał się artykuł pod wiele mówiącym tytułem: „Nie niszczcie plant”:

„Nastała wiosna, zazieleniły się i zakwitły drzewa, krzewy i kwiaty i w pełni wiosennej krasy przedstawiają się oku naszemu, nasze wielkie i piękne planty miejskie, wabiąc i zapraszając obywateli miasta Mikołowa do siebie na wytchnienie i wypoczynek na łonie przepięknej natury. Ludność naszego miasta chętnie też w wolnych od zajęć chwilach odwiedza planty, a zarząd miasta dokłada starań, żeby w miarę możności i posiadanych środków planty upiększyć, rozszerzyć i pobyt w parku publiczności uprzyjemnić. Ustawiono w miejscach słonecznych i cienistych liczne, wygodne, gustownie pomalowane ławki dla spoczynku spacerującej publiczności, ustawiono kilkadziesiąt koszów drucianych i drewnianych na papier i odpadki, urządzono dla małych dzieci basen wodny dla kąpieli, pola piaskowe dla zabawy i trawniki oraz plac obszerny dla wypoczynku i gry a cudne kwietniki zachwycają oko pięknością kwiatów i grą kolorów.

Zdawałoby się zatem, że park miejski, założony, wykonany, powiększany i upiększany za pieniądze wszystkich obywateli, będzie też przez wszystkich obywateli bez wyjątku szanowany i chroniony przed uszkodzeniem. Niestety, tak nie jest i z przykrością zarząd miasta stwierdzić musi, że pokaźna część obywateli uważa planty miejskie jako odpowiednie miejsce do uprawiania rozmaitego rodzaju wandalizmu. Rozmaici osobnicy kaleczą i niszczą krzaki i drzewa przez zrywanie i łamanie gałązek, kwiatów i liści. Z kwietników zrywa się kwiaty i kradnie nawet całe, częścią drogie rośliny. Matki i osoby dozorujące dzieci małe często nie otaczają je odpowiednią opieką i nadzorem, wskutek czego dzieci depcą kwietniki, wyrządzają im jak i całemu wyglądowi plant szkodę. Zamiast wrzucać papiery i odpadki do koszów, gęsto i wygodnie po całych plantach rozstawionych, rzuca się je na aleje i chodniki lub pod ławki.

Pewna część rowerzystów i uczni wyprawia – pomimo tablic ostrzegawczych — po alejach plant swoje harce na rowerach, narażając spokojnych spacerowiczów na przejechanie. Ławki zostają przewracane i niszczone a niekiedy nawet młode drzewka, razem z drążkami, podtrzymującemi takowe, łamane. Trawniki, nie przeznaczone dla publiczności, niszczone są przez wylegiwanie. Specjalnie po niedzieli, świętach lub festynach, planty przedstawiają obraz największego nieporządku i ślady wandalizmu.

W interesie utrzymania piękności plant, porządku na nich oraz w interesie całego Obywatelstwa miasta Mikołowa powinna leżeć ochrona plant miejskich przed wandalizmem każdemu na sercu. Planty stoją jako własność publiczna pod ochroną obywatelstwa. Niech więc każdy obywatel otoczy planty miejskie swoją opieką a niesforne jednostki poda Policji lub Miejskiemu Urzędowi Budowlanemu, celem pociągnięcia winnych do ukarania. O to prosi wszystkich Obywatelów, miłośników przyrody Zarząd miasta”.

Jednakże pomimo usilnych starań powołanego w 1929 roku Towarzystwa na Rzecz Upiększania Miasta oraz urzędników miejskich odpowiedzialnych za sprawowanie pieczy nad parkiem, pod koniec lat trzydziestych sytuacja na Plantach zdawała się nadal pogarszać. Podczas gdy wcześniej uskarżano się zwykle na zachowanie młodzieży, która niszczyła bezmyślnie zieleń, teraz – dla odmiany – to młodzież składała skargi na zachowanie dorosłych: uczniowie otwartej w 1934 roku, a umiejscowionej tuż przy Dużych Plantach szkoły powszechnej (późniejsza Szkoła Podstawowa nr 1) czuli się już zagrożeni i zgorszeni tym, co obserwowali. W tej sprawie interweniował sam kierownik szkoły, Zygmunt Wroński, a w konkluzji swojego pisma do Magistratu zaznaczył on:

„Młodzież szkolna jest stale pouczana o poszanowaniu Plant i nawet wdrażana do zbierania papierów, jednak zły przykład starszego pokolenia działa szkodliwie i wywołuje powątpiewanie u dzieci w racjonalność wychowania szkolnego”.

Początkowo winą za tak negatywny obraz parku obarczano głównie bezrobotnych, którzy codziennie, całymi godzinami przesiadywali na Małych Plantach. Jak się jednak wkrótce okazało, nie oni stanowili największy problem – w lutym 1939 roku Magistrat donosił miejscowej policji, co następuje:

„W ostatnim czasie zauważono, że planty miejskie stały się schronieniem różnych podejrzanych indywiduów lub wyrzutków społeczeństwa, zagrażających bezpieczeństwu publicznemu i wywołujących nieraz zgorszenie publiczne przez swe nieobyczajne zachowanie się. Sprawa ta znalazła nawet oddźwięk w prasie […] Istotnie zdarza się też, zwłaszcza latową porą, że planty są często miejscem schadzek dla kobiet lekkich obyczajów, nie raz obcych i różnych podejrzanych osobników, uprawiających tam swój niecny proceder, naruszający moralność publiczną”.

Aby zaradzić szerzącemu się złu, z dniem 1 czerwca 1939 roku ustanowiono funkcję stróża Plant Miejskich, opracowano też stosowny regulamin. Niestety, dokładnie trzy miesiące później wybuchła wojna, a dobrostan zieleni i ławek na mikołowskich Plantach stracił gwałtownie na znaczeniu.

No cóż… Nie szkoda róż, gdy płonie las…


Źródła drukowane: [SZD0042]

„Gazeta Mikołowska” nr 13 z dnia 23.05.1925, s. 6.

„Gazeta Mikołowska” nr 27 z dnia 05.07.1930, s. 8.

• Kozy, wyrzutki społeczeństwa i kobiety lekkich obyczajów: Obraz Plant sprzed 80 lat, A.A. Jojko [w:] „Gazeta Mikołowska” nr 10/2012 (259), X 2012, s. 36.[X]

Nie niszczcie plant [w:] „Gazeta Mikołowska” nr 21 z dnia 23.05.1931, s. 6.

• Ś.p. Wojciech Rybicki [w:] „Gazeta Mikołowska” nr 19 z dnia 12.05.1928, s. 3.

Źródła archiwalne:

Acta specialia des Magistrats zu Nicolai betreffend Unterhaltung der Promenade und des Charlottenthals, sygn. M Mik 242, Archiwum Państwowe w Katowicach, oddział w Pszczynie.

Akta specjalne Magistratu Miasta Mikołowa dot. utrzymania Plant i Wymyślanki, sygn. M Mik 243, Archiwum Państwowe w Katowicach, oddział w Pszczynie.