W erze wszechobecnych telefonów komórkowych, komunikatorów i poczty elektronicznej tradycyjna poczta traci powoli na znaczeniu. Nie ma już dziś telegramów, a i listów piszemy jakby coraz mniej. Listonosz – „przysłowiowy przyjaciel ludzkości”, jak napisano w jednej z katowickich gazet – staje się z wolna dostarczycielem urzędowych pism i czasopism. We współczesnym języku angielskim ukuto nawet ironiczny termin „snail mail”, co można przetłumaczyć jako „poczta ślimacza”… Ale kiedyś… Aaaa, kiedyś było zupełnie inaczej…
„Ludzie zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie…” – śpiewali Skaldowie, a cały kraj nucił ten przebój z pełnym przekonaniem. Bo w świecie, w którym nie było jeszcze SMS-ów, MMS-ów, komunikatorów ani e-maili, listonosz był naprawdę kimś, na kogo się czekało…
Pani Anna Rzeźniczek siedzi na łóżku w swoim mieszkaniu na mikołowskim osiedlu Mickiewicza, wpatrzona w swego skrzydlatego przyjaciela.
– Kuba, Kuba, chodź tu do pani!
Papużka stroszy błękitno-szare piórka i przekręca główkę. Nie lubi fruwać przy obcych.
Pani Anna przyszła na świat 11 marca 1917 roku w Mikołowie, jako jedno z siedmiorga dzieci Alojzego i Heleny Wróblów. Swoją ponad półwieczną przygodę z pocztą rozpoczęła w okresie wojny – w 1940 roku została „dzielaczką”, czyli pracownikiem sortującym listy, w Urzędzie Pocztowym nr 1 w Katowicach. A gdy zaczęło już brakować mężczyzn do roznoszenia przesyłek, została – podobnie, jak jej koleżanki – awansowana na stanowisko Briefträgera, czyli listonosza.
Choć nie były to łatwe czasy, nawet w nich pani Anna potrafi odnaleźć jaśniejsze strony.
„Na poczcie mieliśmy takiego fajnego dyrektora, co dbał o nas. Nawet opiekę do dzieci kazał mi dać, żeby same nie były. Bo „dzielaczki” pracowały też na noc, a bomby leciały… Wiadomo, wojna… A jak mój synek poszedł do Komunii, to dał mi materiał na ubranie. Bardzo o nas dbał. On był z Bremy, ale takiego Niemca, to ze świecą szukać.. On się nawet gruszką dzielił, jak dostał ze swojego miasta, taki to był człowiek…”
Jednak jako listonosz była też mimowolnym świadkiem rodzinnych tragedii. Do dziś pamięta, jak doręczyła list pewnej młodej ciężarnej Polce, której męża powołano do służby w Wehrmachcie. „Gefallen für Deutschland” – na widok tych trzech niemieckich słów kobieta upadła na podłogę. Zemdlała. Trzeba było wezwać pogotowie.
Pani Anna sama miała już wtedy dwójkę małych dzieci – syna i córkę – a jej mąż Wilhelm (1908-1980) również służył w wojsku. Ale nie w Wehrmachcie – u generała Andersa.
„Tam, w Anglii, to oni się mieli dobrze, margaryną ogień składali… A ja aż na Wełnowiec pieszo szłam po syrop z ćwikły dla dzieci. Pieszo! A po drodze konie nieżywe, ludzie nieżywi, auta leżały kołami do góry… Dopiero potem, jak zaczęły przychodzić paczki z UNRA, to nam się trochę poprawiło. No, ale dzieci to wychowałam całkiem sama…”
Jak sama przyznaje, najlepiej czuła się w pracy. Już po wojnie należała do grona najbardziej cenionych pocztowców w Katowicach. Za swą pracę otrzymała wiele nagród, dyplomów oraz odznaczeń – Srebrnym Krzyżem Zasługi uhonorowano ją aż dwukrotnie. Ba, pisała o niej nawet katowicka prasa, i to nie raz! Pożółkłe już artykuły prasowe, skrzętnie zebrane, zachowały się do dziś: „Jeden dzień z życia listonosza”, „280 pięter dziennie przebywa listonoszka Anna Rzeźniczek, obsługując swój rejon pocztowy”, „Listonosz – nasz dobry znajomy”, „Spacer na 600 piętro”, „Listonoszka też człowiek” – to tylko niektóre z nagłówków.
Jednak nie tylko ze względów zawodowych była znana – przez całe lata znakiem rozpoznawczym Pani Anny były… jej włosy. Bardzo długie włosy.
„Gdy byłam mała, mój ojciec lubił długie włosy. No, a potem mój mąż też nie pozwolił mi ich obciąć. No to rosły sobie, tylko się je przycinało i fale robiło… Ale farbować to nie, nigdy nie farbowałam; a trwałą chyba tylko raz w życiu miałam. To zawsze mówili o mnie „Ta z tymi włosami”, poznawali mnie na ulicy. A babki to nawet pisały do mnie listy, chciały wiedzieć czym ja te włosy robię, a ja przecież jednym i tym samym szamponem to myłam, „Familijnym”. W wannie trzeba było myć, bo w misce w żaden sposób się nie mieściły…”
O tych „najdłuższych na Śląsku” włosach Pani Anny powstał nawet osobny artykuł, opublikowany przed ponad trzydziestu laty w „Panoramie”.
Anna Rzeźniczek ze swymi najdłuższymi na Śląsku włosami.
Niestety, ze względu na chorobę dwa lata temu włosy trzeba było ściąć. „Mój mąż to się chyba w grobie przewraca” – śmieje się pani Anna, a Kuba potwierdza ochoczo jej słowa długim, radosnym świstem.
Moja Rozmówczyni przepracowała na katowickiej poczcie 52 lata, przeszła piechotą tysiące kilometrów, wychowała dwójkę dzieci. W życiu różnie się wiodło – raz lepiej, raz gorzej. Dziś jej radością są wnuki – obdarzone artystycznymi talentami, odnoszące coraz większe sukcesy. I Kuba – wierny towarzysz.
„A żeby mi pan tam wszystko dobrze napisał, bo ja to sprawdzę!” – Pani Anna grozi palcem i uśmiecha się na pożegnanie, a Kuba dopiero teraz decyduje się pokazać, że jednak potrafi wzbić się w powietrze. Bo jeśli fruwać, to tylko przy kimś bliskim.
Źródła drukowane: [SZD0013]
• Spacer na 600. Piętro: Anna Rzeźniczek – listonoszka z najdłuższymi na Śląsku włosami, A.A. Jojko [w:] „Gazeta Mikołowska” nr 10/2008 (211), X 2008, s. 37.
Aktualizacja
Anna Rzeźniczek (1917-2010) zmarła dnia 25 stycznia 2010 roku. Spoczywa wraz z mężem na cmentarzu parafialnym przy kościele św. Wojciecha w Mikołowie.