Jeszce do niedowna chodziła między ludźmi godka, że na polu gospodorza Króla w Brynowie zakopany jest skarb, ale poradzi go odnojść i wydobyć jeny bliźniok, jeżeli bydzie oroł na tym miejscu bliźniaczą porą wołów. Kiedyś oroł tu Maciek Król. Pług jego nogle zahaczył o coś twardego i złómoł sie, co tak dopolyło Maćka, że aż zaklón siarczyście. Wtym usłyszoł brzęk, jakby ktoś przesypowoł złote i strzybne piniądze. Terazki przypomniało mu sie stare proroctwo o zakopanym tu skarbie i gibko poczón rozkopować ziemia, nic jednak nie znod, bo skiż jego klątwy skarb jeszce głębij w ziemia sie zapod.
Brynów położony jest dość nisko, bo tu jest źdrzódło Kłodnicy i w downych czasach było tu pora stawów, w kierych mjynszkały utopce. Na miejscu, na kierym dziś w Brynowie stoi znana gospoda „Do źródła Kłodnicy”, downij stoła mała karczma pod nazwą „Pod koźlęciem”. Miano to pochodziło stąd, że w downiejszych czasach u źdrzódła Kłodnicy często mioł sie pokazować kozieł, kiery był utopcem.
Bez most brynowski nad Kłodnicą, kiery łączy szosyjo, prowadząco z Katowic do Mikołowa, przechodził keregoś wieczora jakiś trocha podpity starszy już człowiek. Nogle usłyszoł on, jak pod mostem ktoś kichnón mocno roz i drugi. Odpedzioł zarozki, jak to jest w zwyczaju: „Dej ci Boże szczęście!” – na co z pod mostu usłyszoł odpowiedź: „Sto lot pod tym mostem czekołech na wybawienie i tyś mnie dziepjyro wyzwolył od dalszej pokuty, za co Bóg ci zapłać!” Chłop poczón sie rozglądać i zajrzoł pod most, nikogo tam jednak nie ujrzoł…
W downiejszej posiadłości Bortlika ukazowoł sie często utoplec, kiery zazwyczoj siedzioł na cembrowiźnie studni. Widziało go tam mocka ludzi.
Taksamo most, na kierego kamieniu sklepieniowym widać wyryto podobizna raka – nie wiem, czy go już możno nie odnowiono – był siedzibą utopca. Kiedy jakigoś wieczora pachołek gospodorza Lubiny dudóm wrocoł, zatrzymoł go kole mostu jakiś pón, kiery ani słowa nie mówiąc, na wóz jego wsiod i jeno swoja fajka pachołkowi podoł do kurzynio. Jak zajechali przed chałupa, pachołek spostrzyg nogle, że nieznajomy pón zniknón, i pokozało sie, że jego fajka była zwyczajnym sękatym kąskiem suchej gałęzi.
U skrzyżowania sie dróg w Brynowie był downij stow, w kierym utopił sie jakiś samobójca, skiż czego niebezpiecznym było przechodzić tędy w nocy, osobliwie o północy, bo tam „straszyło”. Jakiś pachołek, nie wierząc w strachy, postanowił dokładnie cołko sprawa zbadać. Trocha strachu jednak musioł mieć i jeny sie tak przechwoloł, bo [d]lo dodania se odwagi podpił se nojprzód i dziepjyro potym, uzbrojony w rubo kryja, nieskoro w nocy wybroł sie do stawu. Kiedy przyszeł na miejsce, nogle ujrzoł przed sobą jakigoś człowieka z dużym kapeluszem na głowie, kiery rozkazoł mu iść za sobą. Wiedziony jakąś przemożną siłą, pachołek musiał iść za nim i niezadługo ujrzoł z przerażeniem, że nieznajomy zaciągnón go aż na sóm pojstrzodek stawu. Jeny temu, że umioł dobrze pływać, mioł do zawdzięczynio, że wymknón sie utopcowi.
Do właściciela rozebranego przed poranostu lotmi starego młyna wodnego na Zadolu niedaleko Panewnika przyszeł kiedyś jakiś wędrowny „towarzysz” (czeladnik) młynarski, prosząc o jako wspómóżka, młynorz jednak, kiery tego dnia był w złym humorze, z niczym go odprawił. Młynarczyk jakby w odpowiedzi na to kichnón tak mocno, że kamienie młyńskie, wyrzucone ze swych lagrów, w podskokach pokulały sie na pole, choć żodyn nie widzioł, by je ktoś popędzoł.
Terazki dziepjyro dorozumioł sie młynorz, co to znaczy, a poniewoż nie był głupim, zarozki wiedzioł, co trza zrobić przeciw tym czarom. Zolecioł dudóm i przyniós z młyna tęgi kół, kiery wbił w ziemia niedaleko kamieni młyńskich na miejscu, kaj sie zatrzymały, na tyka zaś zawiesił swoje futro, podobne do tego, jakie mioł na sobie nieznajomy, a potym rubą kryką wiele jeny wlazło poczón okłodać futro. Po chwili zaś stanón przed nim wędrowny, prosząc, aby go przestoł bić, bo gotów jest kamienie nazod na ich downym miejscu w młynie usadzić. I tak sie tyż stało.
Na miejscu dzisiejszych wielgich wapienników w Ochojcu pod Katowicami, zarozki kole Brynowa, stoła downij karczma, należąca do niejakiego Limańskiego, w kierej wdycki pełno było podpitych i wesołych gości. Kiedy jednego razu tańczono nawet w połednie, w chwili, gdy zwoniono na „Anioł Pański”, nogle zatrzęsła sie ziemia i po chwili zapadła sie cołka karczma ze wszystkimi gośćmi, jacy w nij sie znajdowali, a na miejscu tym zrobiły sie dwa głębokie doły, napełnione wodą. Gdy pewnego razu na stow tyn puszcono kaczka, ta, zanurzywszy sie pod woda, wypłynęła dziepjyro w stawach na Zadolu.
Stary Ryguła z Załęża wrocoł nieskoro w noc dudóm bez las załęski. Nogle napod go w lesie jakiś duży czorny pies, kiery, groźnie warcząc, zagrodził mu dróga. Ryguła zezłościł sie nakóniec i nogami poczón kopać i odpędzać psa, ale kaj jeno kopnón, wdycki tryfioł w próżne. Tak sie samocząc, czuł, jak traci siła i nakóniec pies cołkim swym ciężarem zwalył sie na nieszczęśnika. Terazki dziepjyro, w obliczu nojwiększego niebezpieczeństwa, stary uprzytomnił sobie, jak wielgim jest grzysznikiem, i że to djoboł w postaci psa przyszeł po jego dusza, bo już od downa nie chodził do kościoła, nie rzykoł i trwoł w grzychach. W strachu swym, przeżegnawszy sie, poczón odmowiać „Ojczynas” i zarozki tyż zniknón djoboł.
W Ligocie pod Katowicami żył downij jedyn gospodarz, kiery poradził czarować. Dzięka temu pole jego nigdy nie było nawiedzane przez grad czy burza, bo jak sie jeno na burza zbjyrało, tak długo ją swymi czarami zatrzymoł, dopóki całych żniw do swej stodoły nie zwióz. Czary jego polygały między inn[ymi] na tym, że modlitwa „Ojczynas” na wspak, to jest od końca, odmowioł…
Oryginalny tekst w stylizacji śląskiej, bez poprawek.
Źródła drukowane:
• Gawęda Tomka Buczały: Podania z Katowic i najbliższej okolicy [w:] „Siedem Groszy” nr 195/1938 z dnia 17.07.1938 roku, s. 6.


