W niewielkiej odległości od granicy austriackiej znajduje się przyjazne miasteczko Mikołów, położone u podnóża pasma wzgórz, które oddzielają je od właściwego obszaru hutniczego. Na jednym ze wzniesień tryska tak zwane „Czarne Źródło”.* Nazwa pochodzi zapewne od jego położenia, gdyż było ono dawniej otoczone ze wszystkich stron gęstym lasem wysokich sosen, których romantyczny półmrok oferował strudzonym wędrowcom przytulne miejsce do odpoczynku. Jego woda jest czysta i przejrzysta. To tutaj rozgrywa się jedna z najstarszych górnośląskich legend.
Germanie, którzy niegdyś zamieszkiwali te okolice, odparli zwycięsko najazd Rzymian pod wodzą cesarza Marka Aureliusza. W drodze powrotnej do swojej ojczyzny rozbili oni obóz w najbardziej niedostępnej gęstwinie lasu. Licznym jeńcom, których pojmali, zdjęli na noc kajdany, ponieważ ucieczka w tej niegościnnej dziczy wydawała się niemożliwa.
Jednakże pewien szlachetny Rzymianin, imieniem Waleriusz, postanowił skorzystać z odzyskanej wolności i pod osłoną nocy wymknął się z obozu z nadzieją, że znajdzie gdzieś drogę, która wyprowadzi go z lasu. Być może wówczas, choćby i po wielu miesiącach, będzie mu dane ujrzeć ponownie jego słoneczną ojczyznę.
Przez wiele godzin wędrował we wszystkich kierunkach. Na próżno jednak: nigdzie nie znalazł on wyjścia z tego labiryntu. Zmęczony, głodny i przygnębiony postanowił wrócić do swoich towarzyszy. Po wielu nieudanych próbach udało mu się w końcu odnaleźć obozowisko i stamtąd podążał śladami wycofującej się armii. Jakimże sposobem miałby sam, nieuzbrojony i wyczerpany, stawić czoła wszystkim nieznanym niebezpieczeństwom lasu? Jak miałby zaspokoić swój dokuczliwy głód!
Jednak już wkrótce zmuszony był porzucić swoje zamiary, uznając je za beznadziejne. Coraz trudniej było mu rozpoznać ślady. Ponownie zapadła noc, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, i skrajnie wyczerpany osunął się – w bezpośrednim sąsiedztwie Czarnego Źródła – na ziemię.
Zanim jeszcze zapadł w kojący sen, tuż przed nim rozbłysło jasne światło i ujrzał dziewczynę o niezwykłej urodzie, która spoglądała na niego wzrokiem poważnym, lecz życzliwym, i gestem nakazała mu, by za nią podążył. Podała mu również miecz, aby się uzbroił. Wkrótce dotarli do wysokiej bramy strzeżonej przez dwa niedźwiedzie, które obnażyły przed mężczyzną swoje potężne kły, lecz na widok dziewczyny natychmiast wycofały się z lękiem. Młodzieniec, pod opieką dziewicy, wszedł do szerokiego, jasnego korytarza, a stamtąd do wysokiej, wspaniale oświetlonej sali, której kopułę podtrzymywały dwadzieścia cztery kolumny. Z kopuły zwisał okazały żyrandol z górskiego kryształu, z którego emanowało światło ze stu świec. Pośrodku zaś wznosił się ołtarz z porfiru, ozdobiony posągiem z białego alabastru.
W tym momencie dziewczyna opuściła przybysza, lecz już po chwili powróciła z bogactwem wykwintnych potraw i napojów: winem z klonu i brzozy oraz pysznym piwem jęczmiennym. Zachęciła gościa, by zasiadł do posiłku, po czym oddaliła się. Gdy Waleriusz delektował się podanymi mu specjałami, gdzieś z góry docierał do jego uszu czarujący śpiew dziewcząt, choć jego oczy nie były w stanie dostrzec tajemniczych śpiewaczek.
Wciąż jeszcze oszołomiony wszystkimi cudami, jakie ujrzał i usłyszał w ciągu tej jednej godziny, młodzieniec dostrzegł przed sobą dostojnego starca o długiej, bujnej, białej brodzie. Ten zapytał młodzieńca o jego imię, dodał mu otuchy, po czym oddalił się, pozostawiając go pokrzepionego i pocieszonego.
Nagle sceneria ulega zmianie. Świece gasną, błyskawice przecinają powietrze z wysoka, niebieskawe płomienie wydobywają się spod kamiennego podłoża, a biały posąg na ołtarzu ożywa i – spowity czarną mgłą – zstępuje w kierunku Rzymianina.
„Stoisz”, rzekła postać, „przed potężnym władcą krainy płomieni, podczas gdy moja siostra panuje nad wszystkimi wodami ziemi. Czy chcesz mieć udział w mojej mocy?”
Waleriusz był tak poruszony tym widokiem i przerażony wszystkimi zjawiskami, które go otaczały, że nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa odpowiedzi.
„Milczysz?” zagrzmiał Potężny. „Cóż, poznaj zatem moją moc!”
Ołtarz zapadł się wśród przerażającego huku; w jego miejscu z podłogi wytrysnęła czarna woda, roztaczając tak intensywny odór siarki, że młodzieniec niemal stracił oddech. Sala wypełniła się bladym, niebieskawym światłem; źródło zamieniło się w jezioro, a setki ognistych gnomów poczęły tańczyć u stóp Rzymianina.
Młody wojownik przezwyciężył śmiertelną trwogę, choć już wydawało się, że jej ulegnie; na zewnątrz pozostał spokojny i opanowany, mimo że każda żyła pulsowała w nim z przerażenia.
Wtem dostrzegł zarys kobiecej postaci, która wyłoniła się z głębi i zbliżyła się do niego. Odziana była w białą szatę, którą rozświetlał krwawoczerwony blask, a na jej głowie wiły się upiorne węże.
„Zejdź ze mną”, zasyczała, „do mojego królestwa. Niesiony w ramionach miłości, dotrzesz do światła, wiodącego ku wspaniałemu nowemu życiu w chwale. Zejdź!”
Waleriusz milczał.
„Opierasz się? Zatem ponieś konsekwencje swojego uporu!”
I wnet podłoga sali rozstąpiła się, a wzburzone wody poczęły wdzierać się ze wszystkich stron; kolumny runęły, pociągając za sobą strop. Przerażające postacie zniknęły, a nieprzenikniona ciemność spowiła wszystko całunem czerni.
Jednak tuż przedtem młodzieniec uniesiony został przez niewidzialne ręce i ocalony przed nadciągającą zagładą.
Waleriusz ponownie spoczywa nad tajemniczą wodą, której głuchy szum jako jedyny przełamuje głęboką ciszę nocy. Czy to, co właśnie przeżył, było snem czy jawą? Zastanawia się nad tym, gdy bezwiedne dotknięcie miecza uświadamia mu nagle, że to wszystko nie było jedynie marzeniem sennym. Wkrótce jednak zmęczenie przejmuje nad nim kontrolę, a głęboki nieprzerwany sen pozwala mu zapomnieć o jego beznadziejnej sytuacji.
Słońce górowało już wysoko nad horyzontem, gdy uciekinier przebudził się ze snu. Tuż przed nim stał sędziwy wojownik, odziany w niedźwiedzią skórę od ramion po kolana, uzbrojony w miecz, włócznię i tarczę; Waleriusz rozpoznał w nim tajemniczego starca z jaskini. Starzec ujawnił młodzieńcowi, że jest jego rodakiem, i poprowadził go przez góry i doliny do swojego domu. Przytulny budynek, otoczony zadbanym ogrodem, przyjemnie wyróżniał się na tle dzikiej okolicy. Podczas gdy starzec opowiadał Waleriuszowi, jak przed wieloma laty przybył tu jako zbieg i znalazł drugą ojczyznę, jak nieustannie starał się uszlachetnić dzikie obyczaje miejscowych mieszkańców, poszerzyć ich wiedzę i przygotować ich do walki z żywiołami, do pokoju weszła jego córka, Ganna. Była to owa życzliwa przewodniczka z poprzedniej nocy, która teraz serdecznie przywitała nieznajomego.
Waleriusz spędził u swych gościnnych gospodarzy wiele miesięcy, lecz w końcu ogarnęła go wielka tęsknota za ukochaną ojczyzną. Nie chciał jednak wracać samotnie; już dawno temu zapłonął gorącą miłością do dziewczyny. Poprosił jej ojca o rękę ukochanej i otrzymał jego zgodę. Wspólnie wyruszyli w stronę słonecznego południa. Starzec, zanim zniknął im z oczu, udzielił jeszcze obojgu ostatniego błogosławieństwa na dalszą drogę.
Oto treść legendy, niewątpliwie bardzo starej, choć można dostrzec w niej ślady późniejszych przeróbek. Jej głównym przesłaniem jest myśl, że z upływem czasu ludzie zdołali okiełznać i podporządkować sobie żywioły, które wcześniej jawiły się im często jako przerażające i niszczycielskie, co w rezultacie przyniosło im szczęście i dobrobyt. Wysoki poziom cywilizacyjny, na którym znajdują się obecnie mieszkańcy dawnej dziczy, został im przyniesiony z południa przez ludzi, którzy dotarli tu wpierw jako zdobywcy, a następnie jako nosiciele kultury. To właśnie oni umożliwili im podjęcie walki z żywiołami i uwieńczenie jej ostatecznym zwycięstwem.
Jakiż inny krajobraz byłby bardziej odpowiedni dla tej legendy aniżeli otoczony niegdyś gęstymi lasami obszar hutniczy Górnego Śląska, z jego rozlicznymi źródłami siarkowymi i tajemniczym „Czarnym Źródłem”?
Przekład z języka niemieckiego: Adrian A. Jojko.
ORYGINALNA WERSJA NIEMIECKOJĘZYCZNA
Die Sage vom schwarzen Brunnen
ANicht weit von der österreichischen Grenze liegt das freundliche Städtchen Nicolai, an dem Fuß eines Höhenzuges, der dasselbe vom eigentlichen Hüttenrevier trennt. Auf der Anhöhe entspringt der sogenannte „Schwarze Brunnen”. Der Name rührt wohl von seiner Lage her; denn vordem war er auf allen Seiten von einem dichten Bestande hochragender Kiefern umgeben, deren romantisches Halbdunkel dem ermüdeten Wanderer ein trauliches Ruheplätzchen bot. Sein Wasser ist hell und klar. Hier liegt der Schauplatz einer der ältesten oberschlesischen Sagen.
Die Germanen, welche ehedem diese Gegenden bewohnten, hatten einen Einfall der Römer unter Kaiser Marc Aurel siegreich zurückgeschlagen. Auf dem Rückmarsch in ihre Heimat schlugen sie im tiefsten Dickicht des Waldes ihr Nachtlager auf. Ihren zahlreichen Gefangenen lösten sie die Fesseln, da an deren Entweichen hier in der unwirtlichen Wildnis nicht zu denken war.
Allein ein edler Römer, namens Valerius, benutzte die wiedererlangte Freiheit, unter dem Schutze der Nacht sich wegzustehlen in der Hoffnung, irgendwo einen Weg zu finden, der ihn aus dem Walde herausführen würde; möglicherweise würde es ihm dann, wenn auch vielleicht erst nach Monden, vergönnt sein, sein sonniges Vaterland wiederzusehen.
Viele Stunden lang streifte er nach allen Richtungen umher. Doch umsonst; nirgends zeigte sich ihm ein Ausweg aus diesem Labyrinth; ermattet hungrig und niedergeschlagen suchte er seine Gefährten wieder auf. Nach vielfachen vergeblichen Versuchen gelang es ihm endlich, den Lagerplatz wiederzufinden, von dort aus folgte er den Spuren des abgezogenen Heeres; denn wie hätte er allein, waffenlos und erschöpft, allen den unbekannten Schrecknissen des Waldes begegnen, wie hätte er seinen nagenden Hunger stillen können!
Doch bald mußte er sein Vorhaben als hoffnungslos aufgeben. Immer schwerer wurde es ihm, die Spuren zu erkennen; wieder brach die Nacht herein, die Beine versagten ihm den Dienst, und zum Tode erschöpft, sank er — in unmittelbarer Nähe des schwarzen Brunnens — nieder.
Noch hatte sich nicht ein wohlthuender Schlummer auf seine ermüdeten Augen gesenkt, da leuchtete vor ihm ein heller Lichtschein auf, und er erblickte ein Mädchen von hoher Anmut, die ihn ernst, aber nicht unfreundlich anschaute und ihm durch eine stumme Geberde bedeutete, ihr zu folgen; dabei reichte sie ihm ein Schwert, sich zu bewaffnen. Bald gelangten sie an ein hohes, von zwei Bären bewachtes Thor, die dem Manne ihr gewaltiges Gebiß wiesen, bei dem Anblick des Mädchens aber scheu zurückwichen. Nun gelangte der Jüngling unter dem Schutze der Jungfrau in einen weiten, hellen Gang und von da in einen hohen, in wundervollem Glanze strahlenden Saal, dessen Kuppel von vierundzwanzig Säulen getragen wurde. Von ihr hing ein prächtiger Kronleuchter aus Bergkrystall herab, dem das Licht von hundert Kerzen entströmte. Mitten unter ihm erhob sich ein Altar aus Porphyr, mit einer Bildsäule aus weißem Alabaster geschmückt.
Hier verläßt das Mädchen den Fremdling, kehrt aber bald wieder mit einer Fülle von ausgewählten Speisen und Getränken – Ahorn- und Birkenwein, sowie köstlichem Gerstensafte – zurück. Sie fordert den Gast auf, sich zum Mahle niederzusetzen und entschwindet. Während er sich an dem Dargebotenen erquickt, dringt von der Decke her lieblicher Mädchengesang an sein entzücktes Ohr, ohne daß sein Auge die Sängerinnen zu sehen vermag.
Noch steht er unter dem Bann all des Wunderbaren, das er in einer Stunde gesehen und gehört hat, da tritt ein würdiger Greis mit langwallendem weißen Bart vor ihn hin. Dieser fragt den Jüngling nach seinem Namen, spricht ihm frohen Mut ein und läßt ihn gestärkt und getröstet allein zurück.
Plötzlich verändert sich das Bild. Die Kerzen verlöschen, Blitze zucken von oben herab, bläuliche Flämmchen züngeln unter dem steinernen Fußboden hervor, die weiße Bildsäule auf dem Altar wird lebendig und steigt, in eine schwarze Wolke gehüllt, zu dem Römer hinab.
„Du stehst”, sprach sie, „vor dem gewaltigen Beherrscher des Flammenreiches, während meiner Schwester alles Wasser der Erde unterthan ist; willst Du an meiner Macht teilhaben?”
Valerius war von der Erscheinung und all den Schrecknissen in seiner Nähe zu betroffen, als daß er ein Wort der Entgegnung hätte stammeln können.
„Du schweigst?” donnerte ihn der Gewaltige an, „nun wohl, so lerne meine Macht kennen!”
Unter fürchterlichem Getöse versank der Altar; an seiner Stelle sprudelte schwarzes Wasser aus dem Fußboden hervor und verbreitete einen so starken Schwefelgeruch, daß derselbe dem Jüngling fast den Altem benahm. Der Saal wurde von einem blassen, bläulichen Licht erfüllt; der Quell wurde zum See, und hunderte von Feuergnomen tanzten zu den Füßen des Römers.
Der junge Krieger bezwingt die bleiche Furcht, der er bereits zu erliegen schien, und bleibt äußerlich ruhig, ob ihm auch vor grausem Entsetzen alle Pulse beben.
Da gewahrt er den Schatten einer weiblichen Gestalt sich vom Hintergrunde abheben und sich ihm nähern. Sie ist mit einem weißen, aber blutrot leuchtendem Gewande bekleidet, und gräßliche Schlangen ringeln sich auf ihrem Haupte.
„Steige hinab”, zischt sie, „mit mir in mein Reich. Auf Liebesarmen getragen sollst Du zum Licht dringen, hinauf zu einem herrlichen neuen Leben. Komme herab!”
Valerius schweigt.
„Du widerstrebst? So trage die Folgen Deines Trotzes!”
Sogleich öffnet sich der Boden des Saales, überall dringen tosende Wasser hinein; die Säulen stürzen nieder und reißen die Decke nach sich. Die Schreckgestalten verschwinden; undurchdringliches Dunkel hüllt alles in seinen schwarzen Schleier.
Schon vorher war der Jüngling von unsichtbaren Händen hinweggetragen worden und dem drohenden Verderben entrückt. –
Valerius liegt wieder an dem unheimlichen Wasser, dessen dumpfes Rauschen allein die tiefe Stille der Nacht durchbricht. War das eben Erlebte Traum oder Wirklichkeit? Noch überlegt er, da belehrt ihn ein Griff nach seinem Schwerte, daß das Geschehene kein leeres Traumbild sei. Doch jetzt übermannt ihn die Müdigkeit, und ein tiefer traumloser Schlummer läßt ihn seine hilflose Lage vergessen.
Schon steht das leuchtende Tagesgestirn hoch am Himmel, als der Flüchtling erwacht. Vor ihm steht ein alter Krieger, von den Schultern bis an die Kniee in ein Bärenfell gehüllt, mit Schwert, Spieß und Schild bewaffnet, in welchem er den geheimnisvollen Alten aus der Höhle erkennt. Dieser giebt sich dem Jüngling als Landsmann zu erkennen und führt ihn über Berge und Thäler zu seinem Heim, dessen wohnliches Haus, von einem wohlgepflegten Garten umgeben, angenehm gegen die Wildnis rings herum absticht. Während er nun erzählt, wie er vor einer langen Reihe von Jahren als Flüchtling hierhergekommen sei und hier eine zweite Heimat gefunden habe, wie es sein stetes Bemühen gewesen sei, die wilden Sitten der Einwohner zu veredeln, ihre Kenntnisse zu heben und sie zum Kampf gegen die Elemente geschickter zu machen, tritt Ganna, seine Tochter, ins Zimmer. Diese, die freundliche Führerin in der gestrigen Nacht, heißt den Fremden herzlich willkommen.
Viele Monde verweilt dieser bei seinen Gastfreunden; endlich ergreift ihn heiße Sehnsucht nach seinem teuren Vaterlande. Doch nicht allein will er dahin zurückkehren; schon längst ist er von inniger Liebe zu der Jungfrau entbrannt; er erbittet und erhält von ihrem Vater ihre Hand. Beide ziehen nun vereint nach dem sonnigen Süden. Jener aber verschwindet vor ihren Blicken, nachdem er den Scheidenden noch einen letzten Segenswunsch auf den Weg gegeben.
Dies der Inhalt der Sage, die zweifellos sehr alt ist, wenn sich auch die spätere Überarbeitung unschwer erkennen läßt. Ihr liegt der Gedanke zu Grunde, daß die Menschen die Elemente, die vormals ihnen so oft furchtbar und zerstörend gegenübergetreten, im Laufe der Jahrhunderte gebändigt und sich dienstbar gemacht haben, so daß sie durch sie zu Glück und Reichtum gelangt seien. Die hohe Bildungsstufe aber, auf der sich die heutigen Bewohner der ehemaligen Wildnis befinden, sei ihnen von Süden her gebracht worden, dessen Bewohner erst als Eroberer, dann aber als Kulturträger zu ihnen gekommen seien und sie dazu befähigt hätten, den Kampf mit den Elementen aufzunehmen und siegreich zu Ende zu führen.
Welcher Schauplatz ist aber dieser Sage angemessener, als das einst von dichten Wäldern umgebene Hüttenrevier Oberschlesiens mit seinen vielen Schwefelquellen und dem geheimnisvollen „schwarzen Brunnen”?
Przypisy:
*) W przekładzie na język polski sformułowanie „schwarzen Brunnen” może oznaczać zarówno „czarne źródło”, jak i „czarną studnię”. Z kontekstu opowieści wynika jednak, że w tym przypadku autorowi chodziło o źródło.
Źródła drukowane:
• Die Sage vom schwarzen Brunnen, Paul Scharnweber [w:] “Oberschlesien” nr 1/1902, Kattowitz 1902, s. 67-70.