W wiosce Kochłowicach nie daleko jednego stawu widywano często na łąkach pasącego się konia, który żadnemu z tamtejszych gospodarzy nie należał, a którego nikt nie zdołał ująć. A gdy któryś z gospodarzy owego konia pochwycił i prowadził do swego domu, chcąc go zawrzeć w chlewie, aby mu już więcej nie robił szkody w zasiewach i oddać go później właścicielowi, to, gdy go ujął i prowadził za sobą, koń szedł spokojnie. Lecz gdy przychodził do wsi, to koń nagle jakoś wierzgnął i puścił się nazad w pole, a chłopu nic w garści nie pozostało. Drugą razą, gdy się znów chłopu udało zająć owego konia, to był ostrożniejszy i lepiej zważał, żeby mu znów nie uszedł. Lecz to było na darmo, bo koń naraz szarpnął się raz w prawo, to w lewo, dźwignął głowę do góry i stanął na tylne łapy. Tu chłop padł na ziemię, a koń leci napowrót w pole. Inną razą zaś szedł ten lub ów chłop w pole, lecz wziął ze sobą uzda z wędzidłami, chcąc konia lepiej i mocniej pochwycić. Koń też dał się chwycić i za uzdę prowadzić. Lecz, gdy przychodzili do wsi, chłop trzymał w garści uzda, a koń napowrót uciekł w pole. Znowu inną razą, to koń sam przybliżył się do jednego z gospodarzy, a gospodarz konia ujął i prowadził za sobą. Za chwilę obejrzawszy się spostrzegł, iż zamiast konia psa kudłatego prowadzi w uzdzie. Chłop się przeląkł, rzucił uzda, a pies spuściwszy uzda z łba w pole uciekł.
Często koń postępował za gospodarzem. Lecz, gdy go chciał gospodarz ująć, to mu nagle przed oczami znikł.
A ponieważ koń po polach latał, a nie tylko obgryzał, lecz i deptał zasiewy, to też na to tamtejsi rolnicy spokojnie patrzeć nie mogli. To też każdy z rolników widząc to, postanowił owego konia chwycić i przeszkodzić dalszemu niszczeniu plonów.
A gdy tego uganiania się za owym koniem było za wiele, i żaden z chłopów nie mógł go jakoś chwycić, to przekonali się wszyscy, iż ów mniemany koń jakoś drwi sobie z nich i poczęli się nad tem zastanawiać, aż nareszcie starsi gospodarze rzecz całą wyjaśnili, twierdząc że tym koniem nie jest nikt inny, tylko sam utoplec. To też uradzono ukręcić tęgi powróz z łyka lipowego, potem konia pochwycić i na ten lipowy powróz uwiązać, a reszta się już potem znajdzie, gdy utoplca będą mieć w swym ręku.
Pewien gospodarz przygotowawszy wpierw łyko lipowe, wziął je pod pachę i poszedł w pole. Ów koń, jak gdyby znów czekał na gospodarza, przybliżył się ku niemu i szedł z nim. Gospodarz głaskał go jedną ręką po karku, a drugą mu naraz zarzucił łyko lipowe na kark. Koń szarpnął się parę razy na wszystkie strony, lecz w końcu stał się potulny, spuścił łeb na dół i szedł smutny za gospodarzem. Ten, przyszedłszy do domu, zaprzągnął go do woza, włożył na wóz pług i radło i bijąc owego konia przez całą drogę, jechał na swe pole, ażeby je zorać na pogankę. Tam w polu orał i pracował koniem do samego wieczora. Gdy wieczorem przyjechał do domu, koniowi nic nie dał żreć i pić, a kobiecie przykazał, żeby mu wody nie dała, gdyż utoplec w postaci konia, gdy dostanie wody, i tej się napije, to znowu dostanie swą moc i potrafi się z konia przemienić w co innego.
Kilka dni pracował owym koniem w swem polu, i nawet innym sąsiadom pomagał, przez co konia bardzo zmęczył, bo nic pić i żreć nie dał, lecz za to częściej bił.
Na czwarty dzień wypadło gospodarzowi na targ. Konia więc zostawił w chlewie. A żona jego wychodząc z chlewa od dojenia krów, wejrzała też do stajni gdzie koń przebywał. Tu widząc, jak koń był strapiony i zgłodniały, użaliło jej go się, weszła więc do chlewa, a że ów koń na nią bardzo żałośnie spoglądał, nabrała więc do cebrzyka wody i zaniosła mu. Koń, gdy tylko napił się wody, przemienił się w psa, a że pies ma mniejszy łeb od konia, to też mu łatwo było wyciągnąć łeb z uwiązania, i gospodyni jeszcze nie była wyszła ze stajni, a tu już jakieś psisko obok niej wybiegło na podwórze. Gospodyni zdziwiona tem zajściem, boć przecież w stajni psa nie było, a teraz wedle niej pies jakiś wybiegł. Więc obejrzała się i ku nie małemu zdziwieniu spostrzegła, że konia nie ma. Teraz jej się też rozjaśniło w głowie i zrozumiała, że tym psem nie był nikt inny, tylko utoplec, który napiwszy się wody z konia w psa się przedzierzgnął i tak mu się udało zbiec.
Gospodarz, gdy przyszedł z targu, nie mógł tego przeżałować, iż mu utoplec w tak łatwy sposób zbiegł. Aleć się za to pocieszał tem, iż w przyszłości, gdy znowu dostanie utoplca w swe ręce, to go też będzie lepiej strzegł, i tak łatwo go na wolność nie wypuści.
Czy gospodarz utoplca jeszcze kiedy dostał do swych rąk, tego nie wiem, ponieważ z żadnym człowiekiem z tej miejscowości się jeszcze nie zeszedłem.
Oryginalny tekst w języku polskim, bez poprawek.
Źródła drukowane:
• Utoplec chodzi za gospodarzem w postaci konia [w:] „Skarb Rodzinny” nr 11/1921 z sierpnia 1921 roku, s. 253-254.